Infolinia:
+48 12 266 21 30
Wiele wieków temu w Krakowie żył pewien szlachcic. Nazywał się Jan Twardowski. Był on człowiekiem wykształconym, kochał księgi, kochał naukę. Interesowała go magia i alchemia, jednak po wielu latach badań uznał, iż czary nie są możliwe bez udziału sił nadprzyrodzonych.
Odnalazł więc Twardowski w swoich księgozbiorach tomy traktujące o przywoływaniu diabłów i zastosował znajdujące się w nich wskazówki. Po odprawieniu rytuałów świece w komnacie w której przebywał uczony przygasły, a oczom Twardowskiego ukazał się wysoki, szczupły i ubrany na czarno diabeł. Na głowie miał małe czarne różki, palce rąk zakończone ostrymi szponami, kopyta zamiast stóp i kosmaty ogon wiszący z tyłu.
Czart spojrzał na człowieka i uśmiechnął się przebiegle odsłaniając swoje ostre zęby. Odczytał myśli uczonego i wiedział, że zyskał właśnie kolejną duszyczkę do swoich piekielnych kotłów. Zapytał więc:
- Czym mogę służyć panie Twardowski?
Twardowski opowiedział krótko o swoich badaniach nad magią i pragnieniu czynienia prawdziwych czarów. Czart zapewnił, iż marzenia człowieka już niedługo się spełnią. Wystarczy tylko podpisać diabelski cyrograf na mocy którego Twardowski miał oddać swoją duszę czartowi. Szlachcic przejrzał zamiary biesa i tak rzekł;
- Oferta twoja diable jest wielce szczodra. Pozwól, że skrócę twoje oczekiwania na moją dusze i dodam do cyrografu zapis, iż będziesz mógł mnie zabrać jak tylko zjawię się w Rzymie. Długo nie będziesz czekał, bo za kilka tygodni planuję odbyć pielgrzymkę do tego miasta.
Czart wielce się ucieszył z dodatkowego zapisu i z tego, że już niedługo zdobędzie nową duszę. Nie wiedział jednak, że Twardowski wcale nie ma zamiaru odwiedzania Rzymu.
Chwilę później cyrograf został podpisany przez obie strony. Diabeł miał służyć człowiekowi w czynieniu każdej magii jaką ten tylko sobie wyduma. Zacierał ręce bo zadanie powinno być niezwykle proste i przyjemne. Dusze ludzkie są przecież krnąbrne, chciwe i złe, a szlachcic na pewno wykorzysta diabelską magię do niecnych celów.
Twardowski z nowymi mocami ruszył w podróż po Rzeczpospolitej. Magią stworzył ogromnego koguta, którego dosiadał jak rumaka i odwiedzał polskie wioski i miasta. Jakież było zdziwienie diabła kiedy czarownik zaczął używać diabelskich mocy do czynienia dobra.
Mistrz w magiczny sposób ludzi leczył, zwierzęta uzdrawiał. Raz nawet zjawy z domu burmistrza Bydgoszczy przepędził, a samego włodarza cudownie odmłodził. Rosły więc bogactwo i sława Twardowskiego w Rzeczypospolitej. Pewnego dnia sam król Zygmunt August wezwał go do siebie i poprosił go o pomoc w przywołaniu ducha zmarłej królowej. Czarnoksiężnik oczywiście zadaniu podołał przywołując obraz kobiety na jednym z pałacowych luster, czym ogromną łaskę u króla uzyskał.
Złościł się diabeł bo minęły już nie tylko tygodnie od dnia podpisania umowy, ale i miesiące, i lata. Twardowski zaś, ani myślał do Rzymu się udać. Myślał więc czart i myślał, aż wpadł na pomysł. Przemienił się w chłopa i przyszedł do Twardowskiego z prośbą o pomoc w uzdrowieniu niby to chorej matki. Czarnoksiężnik oczywiście zgodził się pójść z wieśniakiem do pobliskiej gospody, gdzie miała leżeć chora kobieta.
Kiedy tylko przekroczyli próg karczmy diabeł przybrał swoją prawdziwą postać, zaczął się głośno śmiać i rzekł:
- Mam Cię teraz panie Twardowski. Dusza twa do mnie należy. Warunków umowy w końcuś dotrzymał. Karczma ta Rzym się nazywa!
Czarnoksiężnik zbladł i zaczął przeklinać swoją nieuwagę. Jednak działać trzeba szybko, bo diabeł już go porwał w górę i wysoko nad ziemią do piekła niesie.
Sprawa poważna, z diabłem nie ma już żartów, postanowił więc Twardowski modlitwę do Matki Świętej odmówić. Już po pierwszych słowach czart widocznie osłabł. Kiedy modlitwa dobiegała końca diabeł cierpiał już takie katusze, że krzyknął i upuścił swoją zdobycz, a potem do piekła uciekł.
Tak się stało, że w tym momencie akurat przelatywali nad księżycem i tam właśnie spadł Twardowski. Podobno siedzi tam do dnia dzisiejszego i tęsknie obserwuje Ziemię i ukochaną Rzeczpospolitą.
**Źródło legendy: Polskie legendy: Legenda o Panu Twardowskim, [w:] Bajkowy Zakątek
Dawno temu, gdy polskimi ziemiami rządził król Krak, w Krakowie pojawił się smok. Było to ogromne zwierzę, o zielonej skórze, długim ogonie i paszczy wypełnionej ostrymi zębami. Smok zadomowił się w jamie pod zamkiem i żądał, aby raz w tygodniu składano mu ofiarę w postaci krowy. Jeżeli nie spełniono jego zachcianki, porywał ludzi.
Na mieszkańców Krakowa padł blady strach, jednak znalazło się kilku śmiałków, którzy twierdzili, że zdołają pokonać smoka. Niestety żaden z nich nie wracał z wyprawy do jamy potwora. Zarówno król, jak i poddani stracili już nadzieję na ratunek. Co tydzień stada bydła boleśnie się kurczyły, gdyż smok wymagał zawsze najdorodniejszych sztuk. Martwiono się, co będzie, gdy pożre już wszystkie krowy.
Gdy wydawało się, że wszystko już stracone i lud Krakowa czeka zagłada, na dworze Kraka pojawił się ubogi szewczyk.
- Panie mój, myślę, że jestem w stanie pokonać dręczącego Was smoka - zwrócił się do króla, nisko się kłaniając.
W królewskiej sali rozbrzmiały śmiechy rycerzy.
- Patrzcie go, śmiałek się znalazł.
- Nie wiesz, że smoka nikt nie jest w stanie pokonać?
- Zabił już wielu wybitnych wojaków! Jak możesz się z nimi równać?
Jednak Krak był mądrym władcą i wiedział, że nie można marnować żadnej szansy na uwolnienie się od groźnej bestii.
- Dobrze, szewczyku. Pokonaj smoka, a zostaniesz sowicie nagrodzony.
Szewczyk ukłonił się i odszedł, obmyślając swój plan. Niebawem wszystko miał już przygotowane. Zabił najdorodniejszego barana, jakiego udało mu się znaleźć, a potem wypchał go siarką i dokładnie zaszył. Zarzucił sobie go na plecy i udał się w kierunku smoczej jamy. Najciszej jak tylko potrafił zakradł się do samego wejścia, rzucił wypchanego barana i uciekł. Wkrótce z groty wyszedł smok, zwabiony zapachem świeżego mięsa i dostrzegając barana, natychmiast go pożarł. Siarka ukryta w zwierzęciu od razu zaczęła działać, powodując u smoka ogromne pragnienie. Rzucił się w kierunku Wisły i pił, pił, pił, pił...Wydawało się, że jeszcze chwila i wypije całą Wisłę! I wtedy nagle rozległ się ogromny huk. Smok wypił tak dużo wody, że po prostu pękł. Pomysłowy chłopiec został bohaterem całego miasta, a król sowicie go wynagrodził.
W Krakowie zaś do dziś, u stóp Wawelu, można zobaczyć Smoczą Jamę i ziejącą ogniem figurę wawelskiego smoka, upamiętniającą bohaterski czyn szewczyka.
**Źródło legendy: Polskie legendy: Legenda o Smoku Wawelskim, [w:] Bajkowy Zakątek
Dawno temu do Polski przybyła młoda i piękna królewna węgierska Jadwiga i została żoną króla Władysława Jagiełły. Jako królowa Polski zamieszkała w Krakowie na Wawelu. Pokochała to miasto i codziennie spacerowała po krakowskich uliczkach, postanowiła również oddać wszystkie swoje klejnoty na rozbudowę Uniwersytetu Krakowskiego, a także na budowę nowego kościoła.
Miejscy rajcy z radością znaleźli odpowiednie miejsce pod budowę i rozgłosili, że szukają do pracy wielu murarzy i kamieniarzy.
Z całego królestwa zaczęli przybywać chętni do pracy przy budowie. Wśród nich był młody kamieniarz, który miał zajmować się ciosaniem kamiennych bloków. Codziennie ciężko i sumiennie pracował i nawet nie wiedział, że królowa często obserwuje pracujących mężczyzn. Cały Kraków ogarnęła radość, że tak szybko powstaje kolejny, piękny kościół.
Jednak pewnego dnia młody kamieniarz spóźnił się do pracy, a potem przez cały dzień pracował zamyślony, nie uśmiechając się ani nie podśpiewując. Nie usłyszał nawet okrzyków, gdy na placu budowy pojawiła się królowa Jadwiga. Wszyscy wstali ze swoich miejsc, aby się pokłonić, tylko kamieniarz siedział i ciężko wzdychał, nie zauważając całego zamieszania. Jadwiga zauważyła zasmuconego mężczyznę i podeszła do niego pytając:
- Jakie masz zmartwienie dobry człowieku?
Kamieniarz podniósł głowę i ujrzawszy królową zerwał się na równe nogi, po czym pokłonił się nisko i rzekł:
- Pani, zostawiłem w domu bez opieki chorą żonę i gromadkę dzieci. Nie mam pieniędzy nawet na to, żeby wezwać do niej medyka.
Królowa przyjrzała się młodemu kamieniarzowi, postawiła stopę na obrabianym właśnie kamieniu, odpięła od swojego bucika złotą klamrę i podała ją mężczyźnie.
- Weź tą klamerkę dobry człowieku i wezwij medyka do swojej żony - powiedziała uśmiechając się i odeszła.
Młody kamieniarz natychmiast pobiegł do domu, a nazajutrz wrócił szczęśliwy do pracy, gdyż jego żona czuła się już o wiele lepiej. Ochoczo zabrał się do pracy, a gdy zaczął ociosywać kamień, na którym królowa oparła nogę, jego ręka z dłutem zamarła w powietrzu. Na samym szczycie kamienia widniał bowiem odcisk królewskiej stopy.
- To cud! - wykrzyknął - Popatrzcie ludzie, to prawdziwy cud!
Wszyscy zebrali się wokół kamienia i patrzyli ze zdumieniem. Majster pokręcił tylko głową i rzekł:
- Nasza królowa świętą zostanie. Nawet kamienie miękną pod jej stopami.
Widząc cudowny odcisk cały Kraków wpadł w zachwyt. Każdego dnia tłumy mieszkańców przychodziły na plac budowy, żeby popatrzeć i dotknąć kamienia. Miejscy rajcy kazali zostawić nieociosany kamień i wmurować go w ścianę powstającego kościoła, aby nawet po wielu latach ludzie mogli oglądać cudowny odcisk stopki królowej.
I tak jest po dziś dzień - kamień możemy podziwiać w jednym z krakowskich kościołów, a dobra królowa Jadwiga została świętą.
**Źródło legendy: Polskie legendy: Legenda o stopce Św. Jadwigi, [w:] Bajkowy Zakątek
Przed laty w Krakowie w pięknej kamienicy mieszkał alchemik Krzysztof. Wtedy w piwnicach działy się podobno dziwne rzeczy, a sam właściciel gromadził w nich niezliczone skarby.
Wielu mieszkańców miasta właśnie wtedy zaczęło nazywać kamienicę Krzysztoforami, a nazwa ta przyjęła się całkowicie, gdy kilka lat później umieszczono na fasadzie budynku figurę świętego Krzysztofa.
Z czasem Krzysztofory stały się siedzibą ważnych osobistości i często odbywały się tu przyjęcia. Na jedno z nich młoda kucharka miała ugotować rosół. Ale kogut, z którego miał zostać przygotowany obiad, wyrwał się dziewczynie z rąk i uciekł po schodach do rozległych piwnic. Kucharka ruszyła za nim, jednak klucząc wśród ciemnych korytarzy zgubiła drogę.
Aż nagle dostrzegła jakiś błysk i przed nią stanął kogut z rogami na głowie. Przelękła się ogromnie, gdyż był to sam diabeł!
- Nie bój się mnie. Za to, że mnie nie zabiłaś, dostaniesz tyle złota, ile uniesiesz. Ale jest jeden warunek, nie możesz obejrzeć się za siebie - powiedział diabeł i napełnił kucharce złotymi monetami cały fartuszek.
Rozradowana dziewczyna ruszyła w drogę. Już była przy samych drzwiach, już miała przekroczyć próg, gdy ciekawość w niej zwyciężyła i spojrzała za siebie. Wtedy ciężkie drewniane drzwi zatrzasnęły się z hukiem i odcięły kucharce piętę. Skarby jednak zostały w jej fartuszku.
W podzięce za ocalenie od diabła, dziewczyna ufundowała w kościele Mariackim kaplicę. A pozostałe skarby podobno nadal zalegają w piwnicach Krzysztoforów i czekają, aż ktoś je odkryje.
**Źródło legendy: Polskie legendy: Legenda o skarbach Krzysztoforskich, [w:] Bajkowy Zakątek
Rzecz ta działa się bardzo dawno temu. Krakowianie chcieli mieć piękną świątynię, której wielkość pokazywałaby całemu światu pobożność mieszkańców miasta. Kościół został poświęcony imieniu Najświętszej Marii Panny, a potocznie zwano go mariackim.
Do jego budowy zatrudniono dwóch braci. Budowa przebiegała bardzo sprawnie i szybko dotarła do etapu wznoszenia wież. Starszy brat zajął się budową wieży południowej, a młodszy północnej. Początkowo prace szły bardzo równo lecz po pewnym czasie wieża starszego z braci zaczęła górować nad wieżą młodszego.
Na takie chwile tylko czeka diabeł. Przyleciał do młodszego brata i szepcze mu do ucha:
- Nie możesz pozwolić, żeby Twój starszy brat był lepszy od ciebie. Musisz coś z tym zrobić. Nie będziesz przecież pośmiewiskiem dla mieszkańców Krakowa.
Słowa te ogłupiły chłopaka, który wspiął się po wieży do brata. Gdy tylko go zobaczył sięgnął za nóż i przebił mu serce. Wtedy też opamiętał się, uświadomił sobie swój czyn i z rozpaczy rzucił się z wieży.
Mieszkańcy Krakowa zakończyli po tych wydarzeniach budowę kościoła. Obie wieże mimo nierównej wielkości przykryli dachem, a nóż, który posłużył do zabójstwa powiesili w bramie Sukiennic, aby był pamiątką i przestrogą.
**Źródło legendy: Polskie legendy: Legenda o wieżach Kościoła Mariackiego, [w:] Bajkowy Zakątek
Gdy w 1867 roku w kościele Mariackim trwały prace konserwatorskie, dokonano niezwykłego odkrycia. Za ołtarzem Wita Stwosza znaleziono zakurzony, żółty trzewik. Po długich poszukiwaniach udało się odkryć jego historię.
400 lat wcześniej w jednej z wiosek pod Krakowem mieszkał chłopiec o imieniu Wawrzek. Jego ulubionym zajęciem było rzeźbienie i gdy tylko znalazł kawałek drewna, od razu zabierał się do pracy. Pewnego dnia rzeźbienie tak go pochłonęło, że krowa, której miał pilnować, zniszczyła zboże na polu należącym do proboszcza. Wawrzek tak się przestraszył, że postanowił nie wracać do domu i uciekł do lasu. Szedł długo, aż w końcu znalazł się w Krakowie. Tam biednego chłopca przygarnął kanonik. Jednak gdy zobaczył, jak Wawrzek rzeźbi w drewnie, postanowił oddać go na naukę do przebywającego w Krakowie mistrza - Wita Stwosza.
Wawrzek bardzo szybko się uczył i mistrz pozwolił mu wziąć udział w pracach nad głównym ołtarzem do kościoła Mariackiego. Niebawem warsztat odwiedził sam król Kazimierz Jagiellończyk. Widząc ogromny talent chłopca, postanowił go nagrodzić i podarował mu wymarzone żółte trzewiki.
Szczęśliwy Wawrzek włożył je na uroczystość odsłonięcia ołtarza. Tuż przed przybyciem króla zauważono, że figura św. Stanisława nie ma pastorału. Gdy chłopiec wspiął się na rzeźbę, aby uzupełnić brakującą część, trzewiczek zsunął mu się ze stopy i spadł za ołtarz.
Odnaleziono go dopiero po wspomnianych 400 latach, a historia żółtej ciżemki jest opowiadana do dzisiaj.
**Źródło legendy: Polskie legendy: Legenda o żółtej ciżemce, [w:] Bajkowy Zakątek
Historia ta miała miejsce na Wawelu, kiedy Kraków był jeszcze stolicą Polski, krajem zaś rządził król Zygmunt August. Krakowski zamek lśnił od bogactwa. Szczególnym pomieszczeniem była sala Poselska, w której przyjmowano interesantów oraz posłów z innych królestw, odbywały się w niej również sądy. Sala została ozdobiona przy suficie rzeźbami głów dworzan i mieszczan. Miało to symbolizować otwartość polskich królów na losy swojego ludu.
Pewnego razu król siedział w sali Poselskiej i rozsądzał spory swoich poddanych. Po wielu godzinach wysłuchiwania skarg mieszczan był tak zmęczony, że marzył, aby jak najszybciej rozstrzygnąć ostatnie ze spraw. Wysłuchał jednej ze stron i od razu wydał wyrok.
Zgromadzeni dworzanie, którzy znali sprawę byli zaskoczeni tym wyrokiem i uważali, iż nie jest on sprawiedliwy. Nikt jednak nie śmiał podważać słów króla. Stali wiec w milczeniu i obserwowali rozpacz pokrzywdzonego człowieka.
Nagle nad zgromadzonymi jedna z wyrzeźbionych pod sufitem głów się poruszyła. Otworzyła usta i w sali rozległ się głos.
- Wyrok Twój królu nie jest sprawiedliwy!
Wszyscy ze zdziwieniem popatrzyli na mówiącą rzeźbę, a później na Zygmunta Augusta. Król zmarszczył brwi i rozkazał, aby strony sporu jeszcze raz przedstawiły mu swoje argumenty. Po wysłuchaniu obu osób wyrok został zmieniony.
Zuchwałość drewnianej głowy spod sufitu jednak tak rozzłościła króla, że nazajutrz kazał swoim nadwornym rzeźbiarzom, aby zasłonili jej usta. Od tamtej pory żadna z głów pod sufitem już nie ożyła, ani tym bardziej nie odezwała się. Król jednak dbał, aby wysłuchać obu stron przed wydaniem wyroku i zawsze starał się rozstrzygać spory sprawiedliwie.
**Źródło legendy: Polskie legendy: Głowa w sali poselskiej na Wawelu, [w:] Bajkowy Zakątek
Turyści, którzy przyjeżdżają do Krakowa, ochoczo karmią gołębie, które obsiadają płytę Rynku. Sami krakowianie są bardziej ostrożni i z niepokojem spoglądają do góry, zasłaniając głowy przed "ptasimi prezentami". Według legendy krakowskie gołębie nie są zwykłe, ale zaczarowane. Gdy na książęcym tronie zasiadł Henryk IV Prawy, zapragnął zjednoczyć wszystkie ziemie księstwa, ale nie miał pieniędzy. Wtedy wróżka zamieniła książęcą drużynę w gołębie. Obsiadły one kościół Mariacki i zaczęły wydziobywać kamyki, które spadając na ziemię zamieniały się w złote monety. Książę ze złotem wyprawił się do Rzymu po poparcie papieża. Ale po drodze ucztował, bawił się i stracił pieniądze. Nigdy już nie wrócił do Krakowa, a jego drużyna pozostała zaklęta. Gołębie z krakowskiego Rynku Głównego nie boją się ludzi i fruwają nad ich głowami. Czasem przysiadają na ramieniu, licząc, że to powracający książę, który zdejmie z nich czar.
**Źródło legendy: http://krakow.naszemiasto.pl/: Legenda o zaczarowanych gołębiach.
Małopolskie Centrum Dystrybucji INTER-WEN II
Małopolskie Centrum Dystrybucji INTER-WEN II działa jako dystrybutor na rynku hurtowym wędlin i mięsa od ponad 15 lat.
Dobrze rozwinięta logistycznie i technicznie baza transportowa umożliwia obsługę naszych klientów z rejonów województw:
małopolskiego, śląskiego, świętokrzyskiego, podkarpackiego.
Współpracujemy z dostawcami, którzy przy produkcji wędlin potrafią wykorzystać walory smakowe mięs białych i czerwonych.
Wieloletnie doświadczenie w branży wędliniarskiej owocuje partnerstwem i współpracą z Klientami.
Wychodząc naprzeciw oczekiwaniom naszych Klientów stworzyliśmy markę własną wędlin „MAGNAT”
„SZLACHETNY WĘDLIN SMAK” to hasło, którym kierujemy się promując naszą markę.
Asortyment produktów, który oferujemy pod markę własną „MAGNAT” to produkty o wysokich walorach jakościowych i smakowych.
Tworzona z wielką pasją seria wędlin pod markę własną „MAGNAT” to dowód na spełnianie wysokich wymagań naszych Klientów.
Zapraszamy do zapoznania się z wybranymi produktami „MAGNATA”.
Interwen II
Małopolskie Centrum Dystrybucji
ul. A.Fredry 2, Kraków
Telefon: + 12 266 21 30
+ 12 269 36 12
Fax:+ 12 269 37 35
Zapraszamy do zapoznania się z naszą najnowszą gazetką promocyjną, w której znajdziecie Państwo wyjątkowe produkty w super niskich cenach.
O szczegóły zapytaj naszego Przedstawiciela handlowego lub skontaktuj się z biurem obsługi klienta naszej firmy.
Jeżeli chcesz obejrzeć naszą ofertę, prosimy o podanie nam swojego adresu e-mail.
Obejrzyj ofertę handlowąMałopolskie Centrum Dystrybucji INTER-WEN II
Interwen II
Małopolskie Centrum Dystrybucji
ul. A.Fredry 2, Kraków
Telefon: + 12 266 21 30
+ 12 269 36 12
Fax:+ 12 269 37 35
© Interwen II 2015
Polityka prywatności